Kowboj kontra Apacze - Lucky Luke 37 "Kanion Apaczów" - recenzja [KOMIKSY DLA WSZYSTKICH]

Czas na kolejną przygodę Lucky Luke'a - tym razem dzielny kowboj będzie próbować zawrzeć pokój z Apaczami Szimiszuri. Czy mu się uda? Czy może natrafi na nieprzewidziane trudności? Odpowiedzi znajdziecie w Kanionie Apaczów, mam nadzieję, kolejnym dobrym albumem z serii o dzielnym kowboju.

Jest rok 18XX po narodzeniu Chrystusa. Wszyscy wielcy wodzowie Apaczów żyją w pokoju obok bladych twarzy... Wszyscy? Nie! Jeden jedyny wódz Patronimo nadal jest na wojennej ścieżce i wciąż stawia opór najeźdźcom i uprzykrza życie legionom kawalerii stacjonujących w Forcie Kanion. Wraz z jednym z transportów zaopatrzenia przybywa Lucky Luke, którego misją jest zaprowadzenie pokoju. Jego zadanie będzie tym cięższe, ponieważ dowodzący fortem pułkownik O'Nollan od czasu porwania syna jest niezwykle wrogo nastawiony do Apaczów. Samotny kowboj w pojedynkę musi ratować sytuację.
W przeciwieństwie do wielu innych albumów Lucky Luke'a, stworzony w 1971 roku przez Goscinny'ego i Morrisa Kanion Apaczów nie opowiada o żadnej słynnej legendzie Dzikiego Zachodu, lecz głównym tematem jest zaprowadzenie pokoju z Indianami. Jest to według mnie ciekawy temat, ponieważ jeżeli Indianie pojawiają się w każdym albumie, to w większości historii byli tylko comic reliefem. Niestety Kanion Apaczów bardziej niż pełnometrażowy album przypomina zbiór kilku śmiesznych historyjek z których część jest połączonych finałem. Choć komiks czyta się z ogromną przyjemnością to podczas lektury miałem wrażenie, że na pierwszych 12 stronach zarysowano sytuację, potem mamy sekwencję gagów i przygód, które niewiele zmieniają w status quo. Szkoda, że zabrakło pomysłu na coś lepszego, bo w komiksie jest tyle ciekawych postaci, począwszy od Apaczów, poprzez Meksykanów, kończąc na niezwykle ciekawych irlandzkich kawalerzystów, ale zabrakło pomysłu na ciekawszą fabułę.
Jednak jedna rzecz Goscinny'emu udała się w 200% - zakończenie. Na ostatnich stronach komiksu połączono wątki przewijające się przez cały album, a przy tym zawierarto pełno zwrotów akcji. Choć sam czytałem Kanion Apaczów kilka razy to podczas ostatniej lektury nie pamiętałem wszystkich zwrotów akcji, które pojawiają się w zakończeniu historii. Jest to zakończenie na tyle nietypowe i na tyle nieprzewidywalne, że nie wiem czy jakikolwiek album serii ma lepsze. Szczególnie podoba mi się ostatnia strona, która w sarkastyczny sposób puentuje całą historię.
Ogromną zaletą komiksu jest spora ilość dobrych gagów. Szczególnie mi się podobały te z Jolly Jumperem, których choć było dużo to nie było czuć, że są wymuszone (częsta wada późniejszych albumów). Dodatkowo ogromna ilość śmiesznych sytuacji płynęła ze scen z kawalerzystami, szkoda jednak że było ich tak mało w tym albumie. A scena z głazami w kanionie to nieśmiertelny klasyk.
Świetnie spisał się także Morris, którego rysunki są na bardzo wysokim poziomie. Trochę zawodzi kolorowanie, które jest zbyt pastelowe, lecz zdumiewa mnie, że w 1971 roku, bez użycia komputerów, można było nakładać gradienty na tła kadrów.
Ciekawie wygląda sprawa z wydaniem komiksu. Choć napis w stopce sugeruje inaczej, to w komiksie zostało użyte tłumaczenie Marka Puszczewicza z 2001 roku, a nie nowe przygotowane przez Marię Mosiewicz. Wydaje mi się, że Egmont skorzystał z plików z wcześniejszego wydania, ponieważ w kilku dymkach pod koniec albumu pojawia się inna czcionka.
Jeżeli chcecie przeczytać kolejną dobrą przygodę Lucky Luke'a to Kanion Apaczów będzie dobrym wyborem. Jest to pełna gagów historia ze znakomitym zakończeniem, które zaskoczy niejednego czytelnika. Dodatkowo wszystkich zadowolą ciekawi bohaterowie i świetnie oddany klimat Dzikiego Zachodu. Zabrakło niestety ciut pomysłu na ciekawszy scenariusz.

Ocena albumu: 8,5/10

Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Lucky Luke 37 - Kanion Apaczów
Data premiery: 11 października 2017, liczba stron: 48, cena okładkowa: 24,99 zł, format: A4, scenariusz: René Goscinny, rysunki: Morris, tłumaczenie: Marek Puszczewicz, wydawnictwo: Egmont Polska, ISBN 978-83-281-1909-3

Przykładowe strony:
 źródło ilustracji: materiały prasowe - Egmont Polska

Komentarze

  1. Wiem, że to bardzo dziwne porównanie, ale skoro w XVI wieku Michał Anioł czy Leonardo da Vinci nie mieli problemu z tworzeniem światłocieni i gradientów w swoich obrazach, to tym bardziej w latach 70. XX w. nie było problemu ze zrobieniem prostych gradientów w komiksie.

    -Kleszcz-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem twoje porównanie, ale bardziej mi chodziło, że zdumiewa mnie, że im się chciało kolorować tło (na pierwszych kilku stronach głównie) gradientem.
      Jednak co by powiedzieć poziom kolorowania Lucky Luke'ów, a oryginalnych Asteriksów to niebo i ziemia. Tam to wyglądało szkaradnie.

      Usuń
    2. Nie ma co się dziwić, skoro Uderzo jest daltonistą. Ale i tak wyglądało to lepiej, niż niektóre kolory w "Relaxie" ("Dżdżownice" w pierwotnej kolorystyce wyglądały, jak jakiś postapokaliptyczny komiks). A na pewno wyglądają lepiej, niż te klocki.
      http://na-plasterki.blogspot.com/2016/11/nowy-wspaniay-eksponat.html

      -Kleszcz-

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga